Dlaczego staropolski ogród wiejski?
Zacznę od początku. Zacznę od tego, od czego to się zaczęło :)
Trzy sezony temu przejęłam dom moich dziadków z otaczającą go działka 14 ar. Większość z tego terenu stanowił stary sad, zapuszczony od lat około 30. Mnóstwo wysokich traw, dziewanny, nawłoci, pokrzyw i mrówek. Krok po kroku, metr po metrze, pokrzepieni opowieściami z dzieciństwa dziadka o smaku gruszek, o hałasie wiadra spuszczanego do studni, o przedwojennych żniwach i nocy Świętego Jana; zaczęliśmy przywracać ogród do stanu użyteczności.
Wypalenie większości intuzów Roundapem i wysłanie trawy sportowej pozostawiło jednak duży niedosyt :( nie był to ogród z opowieści dziadka, nie był to ogród do którego się wzdycha i za którym się tęskni po długim dniu w pracy. Było mi mało.
Nie ukrywam, przełomem okazał się popularny reprint książki Izabeli Czartoryskiej "Myśli różne o sposobie zakładania ogrodów". Przeczytałam tą książkę na hamaku (z niemałym trudem - język polski początku XIX wieku i budowa zdania tamtego okresu nieraz przyprawiały o zawrót głowy) marząc, aby przenieść się do Puław tamtego okresu.
Jedno z drugim, drugie z pierwszym i w sercu zakiełkowała pasja, marzenie i cel aby przywrócić w mojej małej ojczyźnie ten bogaty w swojej prostocie, tak swojski choć obecnie odległy staropolski ogród wiejski. W tym pełnym gazonów, jałowców i tui świecie stworzyć miejsce, do którego tak naprawdę wszyscy tęsknimy - ławeczkę w przedogródku, pełną sąsiedzkiej serdeczności; drzewo - opiekuna domu - strzegącego przed burzą i dającego cień w upalne dni; sad pełen soczystych pyszności, dawnych, tradycyjnych odmian przeplatanych brzęczeniem pszczół na młodych pędach.
Teren pełen ładu w chaosie wysokich kwiatów na rabacie. Miejsce rodzące plony okraszone ciężką pracą i wielkim zamiłowaniem. Przestrzeń gdzie z sąsiadem człowiek był blisko jak z rodziną, ogrody były otwarte, a gościnność była cnotą. Gdzie kura w podwórzu, kot w obejściu, a człowiek w tym wszystkim tylko nadzorcą, a nie właścicielem.
Trzy sezony temu przejęłam dom moich dziadków z otaczającą go działka 14 ar. Większość z tego terenu stanowił stary sad, zapuszczony od lat około 30. Mnóstwo wysokich traw, dziewanny, nawłoci, pokrzyw i mrówek. Krok po kroku, metr po metrze, pokrzepieni opowieściami z dzieciństwa dziadka o smaku gruszek, o hałasie wiadra spuszczanego do studni, o przedwojennych żniwach i nocy Świętego Jana; zaczęliśmy przywracać ogród do stanu użyteczności.
Wypalenie większości intuzów Roundapem i wysłanie trawy sportowej pozostawiło jednak duży niedosyt :( nie był to ogród z opowieści dziadka, nie był to ogród do którego się wzdycha i za którym się tęskni po długim dniu w pracy. Było mi mało.
Nie ukrywam, przełomem okazał się popularny reprint książki Izabeli Czartoryskiej "Myśli różne o sposobie zakładania ogrodów". Przeczytałam tą książkę na hamaku (z niemałym trudem - język polski początku XIX wieku i budowa zdania tamtego okresu nieraz przyprawiały o zawrót głowy) marząc, aby przenieść się do Puław tamtego okresu.
Jedno z drugim, drugie z pierwszym i w sercu zakiełkowała pasja, marzenie i cel aby przywrócić w mojej małej ojczyźnie ten bogaty w swojej prostocie, tak swojski choć obecnie odległy staropolski ogród wiejski. W tym pełnym gazonów, jałowców i tui świecie stworzyć miejsce, do którego tak naprawdę wszyscy tęsknimy - ławeczkę w przedogródku, pełną sąsiedzkiej serdeczności; drzewo - opiekuna domu - strzegącego przed burzą i dającego cień w upalne dni; sad pełen soczystych pyszności, dawnych, tradycyjnych odmian przeplatanych brzęczeniem pszczół na młodych pędach.
Teren pełen ładu w chaosie wysokich kwiatów na rabacie. Miejsce rodzące plony okraszone ciężką pracą i wielkim zamiłowaniem. Przestrzeń gdzie z sąsiadem człowiek był blisko jak z rodziną, ogrody były otwarte, a gościnność była cnotą. Gdzie kura w podwórzu, kot w obejściu, a człowiek w tym wszystkim tylko nadzorcą, a nie właścicielem.